008. Ravi (VIXX) - Złośliwość Rzeczy Martwych
Niespodzianka!
Powracam do Was z jeszcze jednym scenariuszem w tych wakacjach x3
Dzisiaj zabieram się za kończenie LuHana, którego chciałabym dodać do poniedziałku, ale nie wiem, czy mi się to uda. Szczerze mówiąc, to Ravim zaskoczyłam sama siebie.
Ogółem, jest to najdłuższy scenariusz, jaki napisałam. Poza tym, jak dla mnie jest on trochę nudny, ale się starałam. Ten scenariusz w całości pisany był na laptopie, a ja zdecydowanie preferuję zeszyt ;-;
Poza tym - jeśli pomyślicie, że coś brałam pisząc to coś, to jesteście w błędzie. Nie jadłam nawet twarożku! Znowu mam przeczucie, że tutaj uczucie między bohaterami rozwinęło się zbyt szybko ;-;
Pisałam to od początku wakacji. Nareszcie się z tym przemęczyłam i oto jest!
Nie sprawdzałam go, nie chciało mi się. Według zegarka, który pokazuje mi w tym momencie 23:53, zaczęłam ten scenariusz kończyć wczoraj o 23:17 i skończyłam dzisiaj o 4:28. Dziękuję. I tak mi się nie podoba xd
Długość: 10 i 1/10 strony w Wordzie, czcionka Times New Roman 12 pkt.
Życzę miłego czytania!
Dla: Pauliny, która go zamówiła oraz Kaśki, która mnie popędzała. Mimo wszystko mam nadzieję, że się spodoba ^^
Ravi (VIXX) – Złośliwość Rzeczy
Martwych
Pogrążona w
przeszłości, niemogąca żyć teraźniejszością, niemyśląca o przyszłości – oto
właśnie ja. Na każdym kroku, zastanawiam się, co stało się z tamtym chłopakiem,
który wtedy mnie uratował. Minęło już parę lat od tamtego wydarzenia, ale ja
wciąż nie zapomniałam. Zawdzięczałam mu życie i moim marzeniem było go spotkać
jeszcze raz. Wystarczyła mi minuta bądź dwie. Chciałam tylko wiedzieć, jak mu
się powodzi, czy jest zdrowy. Jego czarne skrzydła, co noc śnią mi się na nowo,
lśniące w blasku księżyca. Codziennie jakby przeżywam to na nowo.
Upiłam łyk
kawy, która w tym momencie była już zimna. Tak się zamyśliłam, że całkowicie o
niej zapomniałam i odleciałam na dobrych kilka chwil, które się wydłużyły.
Spojrzałam na zegarek. Okazało się, że w takim stanie byłam około pół godziny.
To i tak był jeden z krótszych momentów. Zdarzało mi się zawiesić nawet na
cztery razy dłuższy czas.
- Weź się w
końcu do pracy, a nie siedzisz tutaj godzinami i nic nie robisz – rzucił złośliwym
tonem mój nowy współpracownik i… szef. Nie wiem, kto go tutaj przyjął, ale
najchętniej powiesiłabym tą osobę. Na dodatek rządził się już od pierwszego
dnia tutaj. Zdanie większości miał po prostu głęboko gdzieś. I tak robił, co
chciał. Kim tak właściwie byłam? Cóż, studiowałam coś innego i robiłam coś
innego. Z zawodu było weterynarzem, a skończyłam w biurze mojego wujka, jako
doradca od spraw finansowych. Zdecydowanie wolałabym zajmować się w tym czasie
zwierzętami, niż siedzieć tutaj, w nudnej firmie, ale póki dobrze mi płacono,
mogłam tu zostać, po cichu licząc też na to, że w końcu wywalą stąd tego
zadufanego w sobie Kim WonSik’a. Miałam go już po dziurki w nosie. Dlaczego na
szefa musiał mi się trafić taki dupek? Może i był przystojny, ale jego
charakter był okropny!
Prychnęłam
na jego słowa i wstałam ze swojego miejsca. Powędrowałam z kubkiem zimnej kawy
w dłoni do swojego stanowiska pracy. Odpaliłam komputer, który popadł w stan
uśpienia i zanurzyłam się w tych wszystkich liczbach, które zaczynały mnie już
powoli męczyć. No, bo ile można ciągle się w nie wgapiać i je obliczać? Serio,
wolałabym pracę weterynarza. Tam przynajmniej dzieją się różne rzeczy. Szkoda
tylko, że otworzenie własnej kliniki w dobrym miejscu trochę kosztuje, a
zatrudnianie się w czyjejś nie leżało w mojej rachubie. Zawsze wolałam
samotność. Sama sobie byłam panem. Przeważnie… póki nie zaczęłam pracować tutaj
z tym patałachem. Albo raczej on ze mną. No, mniejsza z tym.
Zupełnie
nie skupiałam się na swoim zadaniu. Przed oczami cały czas miałam widok
przystojnego, czarnowłosego chłopaka. Zastanawiałam się, czy teraz, po paru
latach, w ogóle bym go rozpoznała, gdybym miała okazję go zobaczyć.
Dzień minął
mi na stercie obowiązków względem pracy i kąśliwych uwagach szefa, który
uważał, że coś zrobiłam źle i kazał mi to poprawiać tysiąc razy, a ja wiedziałam,
że na pewno było dobrze. Był to człowiek dziwny i wredny, ale wolałam się z nim
nie sprzeczać. Miałam dobrą posadę i nie chciałam jej zmieniać, póki nie będę w
stanie otworzyć własnej kliniki weterynaryjnej.
Wyszłam z
pracy, gdy było już ciemno. Moja wina, że tyle mi tego dowalił, przez co
musiałam siedzieć po godzinach? Oczywiście, że nie! Momentami mam naprawdę dość
tego człowieka. Owinęłam się szczelniej płaszczem i przyśpieszyłam tempa. Miałam
wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, jednak wmawiałam sobie, iż to tylko moje
urojenia, bo kto chciałby przyglądać się komuś takiemu jak ja? Byłam zwykłą,
niczym niewyróżniającą się, szarą myszką. Nie interesowały mnie sprawy innych
ludzi, ale lubiłam innym pomagać, gdy potrzebowali pomocy. Przechodząc obok
jednej z uliczek, usłyszałam jakiś szmer niedaleko mnie. Stanęłam w miejscu i
przygryzłam dolną wargę, zastanawiając się, czy iść dalej, czy jednak
sprawdzić, co to było. Postawiłam jednak na to pierwsze, bo przecież to mogła
być tylko moja wyobraźnia, a wiatr mógł trącić jakiś papier leżący na ziemi,
czy też stary karton. Nagle usłyszałam czyichś krzyk. Prawdopodobnie damski, a
przynajmniej na taki brzmiał. Krew zmroziło mi w żyłach. Zatrzymałam się,
niczym wmurowana w ziemię. Jedyne, co zrobiłam, to odwróciłam głowę w kierunku,
z jakiego doszedł mnie wcześniej ten nieoczekiwany dźwięk. Mój oddech stał się
płytszy. Bałam się i to cholernie. Chociaż… ponoć tylko odważni ludzie przyznają
się do tego, że się czegoś lękają. W takim razie należę do tych, którzy mają
siłę stawić czoło niebezpieczeństwu. Chociaż może jestem tylko głupia?
Zamknęłam
oczy i wzięłam głęboki wdech, by się uspokoić. Przecież nie zostawię tej
kobiety na pastwę losu. Muszę jej pomóc. Zacisnęłam ręce w pięści i rozchyliłam
powieki, po czym wbiegłam w uliczkę, szukając źródła krzyku. W tym samym
czasie, w mojej dłoni, pojawił się telefon, bym mogła w razie, czego jak
najszybciej zadzwonić po pomoc. W końcu ją zobaczyłam. Leżała na ziemi, nie
ruszała się. Szybko znalazłam się przy niej i odwróciłam ją na plecy.
Sprawdziłam, czy oddycha, jednak nic nie wyczułam. Gdybym teraz nie była w
takiej sytuacji, to powiedziałabym, że ta czerwona sukienka, którą ma na sobie,
idealnie na niej leży i bardzo dobrze podkreśla jej figurę oraz, że gdybym była
facetem, to zakochałabym się w niej niemal od razu. Niestety, obecny stan
rzeczy nie pozwalał na takie słowa. Pochyliłam się nad nią i o mało nie
dostałam zawału, gdy ta szybko otworzyła oczy. Ponadto, jej ręka wylądowała na
mojej szyi i zaczęła się na niej zaciskać. Wstała i z niewyobrażalną siłą
przygwoździła mnie do muru z czerwonej cegły, który znajdował się z tyłu mnie.
- Więc to ty jesteś tą dziewczyną sprzed paru lat… - wyszeptała
i jeszcze mocniej ścisnęła moje gardło. Nie mogłam oddychać. Do moich oczu
napłynęły łzy. Dłonie zaciskałam na jej nadgarstku resztkami sił. Zasze byłam
słaba, ale nie wiedziałam, że aż tak. Ona przecież wyglądała na słabszą ode
mnie… bardziej delikatną.
Nagle ktoś
odepchnął ją ode mnie. Upadłam na ziemię i zaczęłam rozmasowywać miejsce, na
którym jeszcze przed chwilą spoczywała dłoń brunetki. Gdy tylko zaprzestałam
tej czynności, mój wzrok spoczął na chłopaku o pięknych, dużych, czarnych
skrzydłach, ubranym w biały garnitur oraz mającym włosy koloru jasny blond,
prawie tej samej barwy, co jego ubranie. Skądś go znałam i od razu domyśliłam
się, że był to mój…szef! Jednak było w nim coś jeszcze, co wydawało mi się
jeszcze bardziej znajome, niż on sam, a mianowicie jego skrzydła. Kiedyś już
takie widziałam… tak, tamten chłopak, który wtedy mnie uratował miał takie.
Tylko tamte wyglądały inaczej, nie tylko pod względem wielkości, ale także
ułożenia piór i zadbania. Miały zupełnie inny kształt i wzór.
Kobieta
zaczęła podnosić się z ziemi. Kim WonSik napiął swoje mięśnie, było to wyraźnie
widać nawet z odległości 5 metrów ,
bo tyle od niego stałam. Zaśmiała się potwornie i ruszyła na niego z rozbiegu.
Jej czarne włosy wyglądały, jakby ją goniły, a nie były z nią połączone.
Pięknie wyglądały rozwiewane przez wiatr. Następne wydarzenia przeminęły mi
jakby trwały sekundę, może dwie, ale jakbym widziała je w spowolnionym tempie.
Jej pazury stały się długie niczym te Lust z FullMetal Alchemist, jednak Kim
okazał się szybszy i sprawnie chwycił ją za jeden z nadgarstków. Obrócił się
wokół własnej osi, tym samym krępując ruchy kobiety. Trzymał ją z tyłu za ręce,
boleśnie przyciskając je do jej pleców.
- Wy wampiry nie znacie umiaru, prawda? Ciągle wtykacie nos
w nieswoje sprawy – warknął do jej ucha. Chyba nawet nie wiedział, że to
słyszałam. Nie zdążyłam nawet nic powiedzieć, a ten skręcił jej kark.
Towarzyszył temu dziwny, głuchy trzask. Ciało czarnowłosej rozsypało się na
drobne kryształki, które porwał ze sobą wiatr. Z szoku upadłam na kolana. Co…to
było? Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Właśnie byłam świadkiem czegoś…niezwykłego,
nadprzyrodzonego.
Wpatrywałam
się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą rozsypywało się ciało. Poczułam
czyjąś rękę na ramieniu. Uniosłam głowę w kierunku osoby, która mi
towarzyszyła. Był to ten, który przyszedł mi z pomocą, a jednocześnie także
ten, który uwielbiał męczyć mnie w pracy.
- Gwenchana? – zapytał zatroskanym tonem, jakby zupełnie
zapomniał o tym, co było jeszcze parę godzin temu. Normalnie to bym się z nim
teraz zaczęła wykłócać, że w pracy jest upierdliwy i nieznośny, a poza nią
bardzo milutki, ale obecnie nie miałam na to siły, ani ochoty.
- Ne – odparłam krótko, wyjątkowo cichym tonem. Blondyn
chwycił mnie za ramiona i podniósł do pionu.
- Odprowadzę cię do domu – stwierdził i zaczął prowadzić w
wyznaczonym kierunku. Nawet nie zastanawiałam się, skąd znał mój adres, chociaż
wyjaśnieniem mogło być sprawdzenie moich danych, w końcu, w pracy był ponad mną
i miał takie prawo, skoro byłam jego pracownikiem. Przez całą drogę nie
odezwaliśmy się do siebie nawet słowem, a gdy stanęliśmy pod drzwiami mojego
mieszkania, on bezceremonialnie, nawet o nic nie pytając, wyjął klucze do niego
z mojej kieszeni. Wprowadził mnie do środka, pomógł mi zdjąć płaszcz oraz buty
i ułożył mnie na kanapie w salonie. Mruknął coś o tym, że zrobi mi herbatę i
ruszył do kuchni, jakby był u siebie. Po około pięciu minutach wrócił do mnie z
kubkiem, z którego unosiła się przyjemna para. Wręczył mi go ostrożnie, tak bym
się nie poparzyła, do rąk i usiadł na fotelu obok, uważnie mi się przypatrując.
Trwaliśmy w ciszy, która jak dla mnie była odrobinę wkurzająca, ale na pewno
nie niezręczna.
- Dziękuję
– powiedziałam w końcu, nieco pewniejszym tonem, niż wtedy, gdy mnie uratował.
- Nie ma za co – rzekł krótko. Znów rozmowa między nami się
urwała. Nie wiedziałam, co mam ze sobą począć. – Nie zadasz mi żadnych pytań
przez to, co się wydarzyło? – zapytał podejrzliwym tonem, na co pokręciłam
głową w zaprzeczeniu.
- Brak mi na to sił. Nie martw się, jutro to nadrobię –
uśmiechnęłam się lekko.
- Dziwna jesteś – wzruszył ramionami.
- Nie bardziej niż ty – rzekłam i wywróciłam oczami.
- Ja już pójdę. Zamknij drzwi na sto spustów. Śpij dobrze.
Do jutra – mówił to, jakby recytował wierszyk z pamięci. Żadnego zająknięcia,
ani przerwy. Skinęłam mu głową i, odkładając kubek na stół, ruszyłam za nim, by
się zabarykadować. Gdy wyszedł, dopiłam swoją herbatę, po czym wzięłam prysznic
i już przebrana w swoją cieplutką, kochaną piżamkę, położyłam się spać.
***
Zwisałam ze
skały, ledwo łapiąc oddech. Nie miałam już sił w rękach, woda w dole tylko
czekała na mój upadek. Rany na moim ciele strasznie piekły, niektóre krwawiły,
jednak ignorując ból, trzymałam się dzielnie. Wiał mocny wiatr. Próbowałam
wspiąć się wyżej i uratować tym samym własne życie, jednak nogi za każdym razem
mi się ześlizgiwały z powrotem w dół. Czułam, że na dłoniach mam zdartą skórę.
W końcu, czując, że zaraz się puszczę, zamknęłam oczy i w momencie, gdy to
nastąpiło, poczułam czyjeś silne ręce, obejmujące mnie mocno w pasie.
Błyskawicznie rozchyliłam powieki. Widziałam, jak wznoszę się w górę, ponad
bezpieczny ląd. Nie chcąc upaść w dół, nie rozglądałam się za bardzo, jednak
mojej podróży towarzyszył świst skrzydeł oraz czyichś ciepły oddech na moim
karku. Po jakimś czasie, nareszcie, nastał moment, w którym zostałam postawiona
na ziemi. Moje nogi drżały, jednak cieszyłam się, że żyję. Odwróciłam się w
stronę osoby, która mnie uratowała i ujrzałam młodego chłopaka, mniej-więcej w
moim wieku, o czarnych włosach i ciemnych oczach oraz pięknych, dużych
skrzydłach tego samego koloru, co jego czupryna.
- Dzię…kuję…oppa… – wyjąkałam, patrząc na niego z rumieńcami
na twarzy. Skinął mi głową i wzbił się w powietrze. Podążałam za nim wzrokiem,
póki nie zniknął z jego zasięgu. Dopiero, gdy go nie widziałam, rozejrzałam się
dookoła. Z daleka widziałam jakieś domy, więc udałam się w ich kierunku.
***
Ravi ~
Rozpoznałem
ją od razu, gdy zacząłem pracować w tej samej firmie, co ona. Nigdy jej nie
zapomniałem. To, że wtedy zwisała z tamtej skały nie było przypadkiem. Wampiry
chciały wtedy poznać moje zdolności i, niestety, im się to udało. Od tamtej
pory jednak znacznie rozwinąłem swoje umiejętności, poza tym, zmieniłem także
swój wygląd. Nawet ta, której uratowałem życie mnie nie poznała. Przyznam, że w
pracy często specjalnie robiłem jej na złość. Chciałem, by w końcu poczuła we
mnie coś znajomego, przez co i ja zostawałem po godzinach, jednakże nic takiego
się nie wydarzyło. Dzisiaj wyszedłem po niej, jednak miałem dziwne przeczucie,
że ten wieczór będzie pełen niespodzianek. Myliłem się? Oczywiście, że nie.
Usłyszałem czyichś krzyk, więc od razu pognałem w tamto miejsce. I co
zobaczyłem? Wampirzycę, ściskającą gardło mojej współpracownicy. Niewiele
myśląc, wkroczyłem do akcji. Nie mogłem pozwolić, by ta zginęła. W jakiś sposób
nie była mi obojętna. Załatwiłem to dosyć szybko, jednak zanim zabiłem wroga,
dostrzegłem pewien ciekawy fakt, a mianowicie taki, że to właśnie ta wampirzyca
wtedy doprowadziła do „wypadku” na skale. Trzeba będzie to sprawdzić w
najbliższym czasie. Przecież może mieć połączenie z innymi, a wtedy będzie
nieciekawie. Zapytałem dziewczynę, już dwukrotnie uratowaną przeze mnie, czy
wszystko w porządku, na co ta przytaknęła. Odprowadziłem ją do domu i zrobiłem
jej herbaty. Szczerze? Obserwowałem ją przez jakiś czas, przez co dobrze
wiedziałem, co i gdzie w jej domu się znajduje. No dobra, to było coś więcej
niż obserwacja, bo przeszukanie rzeczy też się liczy…ale wracając. Dobrze
wiedziałem, że moje skrzydła przypomniały jej o tamtym incydencie. Chyba jednak
nie na tyle dobrze, by skojarzyła fakty, że ja to tamten chłopak. Cóż, moje
skrzydła od tamtej pory dosyć sporo się zmieniły, tak samo jak i reszta wyglądu.
Teraz tylko dawać jej wskazówki i czekać, aż wszystko sobie poukłada. Wychodząc
z jej mieszkania, powiedziałem jej jeszcze, by porządnie zamknęła drzwi. W
końcu bezpieczeństwo to podstawa. Przechodziłem przez ulice miasta dokładnie
rozglądając się na boki. Nie chciałem, by ktoś mnie śledził. Na szczęście
nikogo nie zauważyłem. Wszedłem do swojego mieszkania, a moją głowę nawiedziła
myśl, by _____ trochę namieszać w głowie. No, może „namieszać” to złe słowo… po
prostu postanowiłem przypomnieć jej wydarzenie sprzed paru lat, gdy uratowałem
ją po raz pierwszy.
_____ ~
Obudziłam
się o siódmej rano i jęknęłam. Zaspałam pół godziny, a budzik najwidoczniej
zapomniałam nastawić. Powinnam wychodzić za pół godziny, jednak znając siebie,
wiedziałam, że tyle czasu mi nie wystarczy. Cóż, tym razem będę musiała pominąć
śniadanie.
Zerwałam
się z łóżka jak poparzona i podbiegłam do szafy, by wyjąć z niej czarną
spódniczkę przed kolana, idealnie przylegającą do ciała, tego samego koloru
rajstopy i białą koszulę. Z takim oto zestawem pognałam do łazienki i szybko
się przebrałam, ostatni guzik bluzki pozostawiając odpięty. Rozczesałam włosy i
związałam je w niską kitkę oraz zrobiłam sobie lekki makijaż. Wychodząc z
pomieszczenia, zahaczyłam jeszcze o szufladę z biżuterią w swoim pokoju.
Wybrałam czerwone korale i tego samego koloru kolczyki oraz bransoletkę.
Spojrzałam na zegarek i w parę sekund znalazłam się przy drzwiach wyjściowych.
Ubrałam jeszcze tylko czarne szpilki, a beżowy płaszcz wzięłam na ręce.
Chwyciłam za torebkę, w której spoczywały wszystkie moje najpotrzebniejsze
rzeczy, takie jak portfel czy telefon i wybiegłam z domu. Ledwo, co, ale udało
mi się zdążyć na autobus, z czego ogromnie się cieszyłam, ponieważ oznaczało
to, że nie spóźnię się do pracy. Musiałam jakoś przetrwać przynajmniej do
przerwy na lunch. Miałam całe mnóstwo pytań do zadania mojemu szefowi, a lunch
to najlepsza pora na to. Przynajmniej nie będzie się czepiał, że nie pracuję,
tylko go męczę. Włożyłam do uszu słuchawki i oparłam głowę o szybę, puszczając
z komórki jakiś szybki kawałek, by się rozbudzić. Po dwudziestu minutach jazdy
byłam już na miejscu, pod firmą, co oznaczało tyle, iż mam jeszcze pięć minut
do rozpoczęcia swoich zajęć. Dopadłam swojego stanowiska pracy i zawiesiłam
płaszcz na krześle. Zdążyłam tylko usiąść, a za mną już pojawił się WonSik.
- Na podstawie tych wykresów przygotuj zestawienie roczne
wszystkich pieniędzy. Za godzinę chcę mieć to u siebie – i tyle go było. Po
prostu sobie poszedł i zostawił mnie osłupiałą, wpatrującą się w ścianę.
Otrząsnęłam się szybko, zanim ktokolwiek zdążył zobaczyć moje rozdziawione usta
i otworzyłam teczkę z wykresami. Aż mi się słabo zrobiło, tyle tego było. I ja
mam się z tym uporać w godzinę? On sobie chyba żartuje! Wzięłam głęboki wdech.
Skoro ma być w godzinę to dam z siebie wszystko, byleby tylko go zrobić. Pewnie
spodziewał się, że zajmie mi to więcej czasu, a potem będę się przed nim
płaszczyć. No chyba nie!
Po godzinie
drukowałam już ostatnią kartkę. Wykończył mnie tym zadaniem. Chyba powinnam
wziąć sobie urlop i to porządny, bo inaczej padnę. Tak, to dobry pomysł.
Chociaż znając życie ten baran, zwany moim szefem się na to nie zgodzi, bo coś
nie będzie mu pasować. Chwyciłam się za głowę. Jak można tak męczyć ludzi? On
chyba nie ma serca, szczególnie, że wie, co się wczoraj wydarzyło. Chyba każdy
byłby w szoku po czymś takim! No dobrze, to dla mnie żadne usprawiedliwienie,
bo ja nie mam żadnej traumy, ani niczego innego.
Chwyciłam
za kartki, ułożyłam je w odpowiedniej kolejności, przy okazji przeglądając je,
by upewnić się, czy aby na pewno nie popełniłam żadnego błędu. „Jak się
człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy”, czy jak to tam szło. Przepraszam panie
Szatanie, ale tym razem cieszyć się nie będziesz. Zrobiłam wszystko dobrze,
mimo małej ilości czasu. Poprawiłam jeszcze swoje ubranie i pewnym siebie
krokiem skierowałam się do drzwi jego gabinetu. Zapukałam trzy razy, a gdy
usłyszałam słowo „proszę”, weszłam do środka.
- Oto zestawienie, o które pan prosił – powiedziałam miłym i
przyjaznym tonem, wspomnianą rzecz kładąc przy tym na jego biurko. Skłoniłam mu
się i chciałam już iść, ale zatrzymał mnie jego głos.
- Wiedziałem, że zrobisz to szybko – mruknął przeglądając
papiery, jakie mu podałam. – Nie ma też błędów. Normalnej osobie zajęłoby to
przynajmniej dwa razy tyle, co tobie. Masz jakieś pytania odnośnie wczoraj?
Teraz jest czas, by je zadać – nagle przeszedł z jednego tematu do drugiego.
Wszystko, o co chciałam go zapytać, nagle uleciało mi z głowy, przez co czułam
się, jakbym była głupia.
- Em… - zacięłam się, jednak nie przerywałam myślenia,
uważnie się w niego wpatrując, aż w końcu mnie oświeciło. – Wiesz może, co
mogła mieć na myśli tamta kobieta, mówiąc „Więc to ty jesteś tą dziewczyną
sprzed paru lat”? Nie rozumiem, o co mogło jej chodzić. Nawet jej nie znam! O,
i jeszcze jedno. Czemu po tym, jak ją zabiłeś, (bo zabiłeś, mam rację?), jej
ciało po prostu się rozleciało na kawałki? Jakim cudem masz skrzydła? – z moich
ust wylał się potok słów. Jedno pytanie padało za drugim.
- Aigooo…powoli Księżniczko, powoli… - jęknął, a ja się
zaczerwieniłam.
- Co powiedziałeś? Jaka „Księżniczko”?
- Mniejsza z tym. Tak, zabiłem tamtą dziewczynę, a jej ciało
rozsypało się, ponieważ ta była wampirem, czyli martwą istotą, a jednak
stąpającą po tej ziemi. Skrzydła są zupełnie inną sprawą, jednak na razie nic
ci na ten temat nie powiem. Najpierw sama musisz odkryć inną tajemnicę.
- Mwoh?! Możesz przestać bawić się moim kosztem?! I
zapomniałeś o jednym pytaniu. Co mogła mieć na myśli?
- Nie mam pojęcia – krótko odparł, jednak wydawało mi się,
że nie jest ze mną do końca szczery.
- Ja lepiej już pójdę. Mam jeszcze trochę rzeczy do
zrobienia, a nie mam zamiaru dzisiaj zostawać po godzinach – mruknęłam
zniesmaczona. Na samą myśl o dłuższej pracy pogarszał mi się humor.
- Daruj sobie. Od dzisiaj nie będziesz musiała dłużej
zostawać. Tylko cię sprawdzałem. Chciałem wiedzieć, na ile cię stać, by nie
stracić stanowiska. Mam propozycję. Pójdziesz dzisiaj ze mną na kolację? –
myślałam, że padnę teraz, zaraz i na miejscu. Dosłownie! Wielki pan Kim WonSik
mówi takie rzeczy i jeszcze zaprasza mnie na kolację! Zmrużyłam oczy i
podeszłam bliżej. Pochyliłam się nad nim, opierając ręce o biurko. Świdrowałam
go wzrokiem. To jakiś podstęp?
- Najpierw udajesz wrednego i oziębłego, a teraz nagle
jesteś milutki. Co ty kombinujesz, hm? – zapytałam, wywiercając w nim dziurę
wzrokiem.
- Ależ nic nie kombinuję! Czy to grzech zaprosić znajomą z
pracy na wspólny posiłek? Miło byłoby się lepiej poznać – odpowiedział na moje
pytanie, a po jego głosie stwierdziłam tylko tyle, że się bronił. Westchnęłam
przeciągle.
- Niech ci będzie, ale nie daruję, jeśli to jakiś żart – rzekłam
jeszcze na odchodnym. Gdy usiadłam przy swoim biurku, odetchnęłam z ulgą i
wzięłam się do pracy, chcąc zrobić dzisiaj jak najwięcej i nie myśleć o
zbliżającej się kolacji.
Czas
zleciał mi strasznie szybko. Nawet nie wiem, kiedy, wybiła osiemnasta, czyli
czas, gdy wszyscy wychodzili. Przeciągnęłam się i wstałam z krzesła. Zaczęłam
wciągać na siebie płaszcz, jednak nagle ktoś go pochwycił i mi pomógł.
Oczywiście, łatwo się domyślić kto.
- I jak, gotowa? – zapytał z uśmiechem na ustach. Nie wiem,
co mu dzisiaj odwaliło i chyba wolę nie wiedzieć. Może tamta wampirzyca go
wczoraj w główkę uderzyła? Bardzo prawdopodobne.
Udaliśmy
się do pobliskiej restauracji. Kelner zaprowadził nas do odpowiedniego stolika.
WonSik, niczym prawdziwy gentelman, pomógł mi zdjąć płaszcz i odsunął mi
krzesło. Zaczęliśmy przeglądać karty menu, aż w końcu podszedł do nas kelner.
- Co podać? – zapytał wyuczonym tonem. Przyjrzałam mu się
uważnie. Był przystojny, nie mogłam temu zaprzeczyć, ale, co tu dużo ukrywać,
mój szef jeszcze bardziej. Nie raz słyszałam, jak moje koleżanki z pracy do
niego wzdychają. Było to męczące. Cóż, teraz przynajmniej będę mogła utrzeć im
nosa. I tak za nimi nie przepadam.
- Poproszę hoe – uśmiechnęłam się ciepło, do pracującego tu
mężczyzny.
- W takim razie poproszę to samo oraz wino do tego – dodał
od siebie mój… znajomy z pracy, na co kelner skinął tylko głową i odszedł,
zostawiając nas samych.
- Co byś chciał o mnie wiedzieć? Sam powiedziałeś, że
zapraszasz mnie tutaj, by lepiej poznać się ze znajomą z pracy – podparłam
głowę rękami, nie spuszczając z niego wzroku.
- Wszystko, co możliwe. Czym się interesujesz, jakie są
twoje plany na przyszłość i inne takie – na jego twarz wstąpił anielski
uśmiech. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam mu o sobie opowiadać. Wspomniałam o
moich zainteresowaniach, o tym, że kiedyś chciałabym otworzyć własną klinikę
weterynaryjną, czy też to, jak kiedyś uratował mnie pewien chłopak.
- A ty? – wyrwałam nagle, na co ten wyprostował się na
krześle.
- Cóż… nie mam planów na przyszłość, ani takiej bujnej
przeszłości jak ty, oprócz tego, że kiedy byłem młodszy, uratowałem pewną
dziewczynę, która teraz byłaby mniej-więcej w twoim wieku – czy to możliwe, by
to on był tym chłopakiem sprzed paru lat? Tamten wydawał się milszy, choć nic
do mnie nie mówił… Aish…
- Zaraz, skąd wiesz ile mam lat? – oświeciło mnie nagle.
- Sprawdziłem twoje dane. Nie mogę? Jestem twoim szefem… -
przybrał minę zbitego pieska.
- Poddaję się – rzekłam zrezygnowana. Spojrzałam na zegarek
i oczom nie mogłam uwierzyć, że na samej rozmowie, przerywanej jedynie kęsami
potrawy, którą zamówiliśmy, minęły prawie cztery godziny. – Już późno, lepiej
pójdę do domu. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko? – wyskoczyłam nagle,
jakbym się z choinki urwała.
- Co? O tej porze? Sama?
- Chcesz mnie znowu odprowadzać, czy jak? – podrapał się
ręką z tyłu głowy, jakby był nieco skołowany.
- Do domu masz daleko, a autobusy jeżdżą teraz rzadziej i na
najbliższy musiałabyś czekać około godziny. Nie lepiej, żebyś u mnie
przenocowała? Mieszkam jakieś pięć minut stąd, spacerkiem – w tym momencie
zrobił się strasznie uroczy, niczym małe dziecko.
- Kpisz, czy o drogę pytasz? – burknęłam.
- Aigoo, jakaś ty milutka.
- Na pewno bardziej niż ty.
- Chodź już i nie marudź – rzekł i chwycił mnie za
nadgarstek, po czym pociągnął w stronę kasy, zapłacił za nasz posiłek, (mimo że
mówiłam mu, iż sama za siebie zapłacę, ale był zbyt uparty) i wyprowadził na
zewnątrz. Ciągnął mnie za sobą całe pięć minut, nie odzywając się nawet słowem.
Ktoś mi powie, co z nim jest nie tak? Znamy się parę dni, z pracy w dodatku,
gdzie zamienialiśmy ze sobą naprawdę mało słów i nagle wczoraj mnie uratował i
stał się miły. Czy tylko ja wyczuwam w tym wszystkim podstęp? Ewentualnie można
powiedzieć, że on jest całkiem normalny, a ja mam coś z głową. Nie, tutaj
zdecydowanie on jest tym dziwniejszym.
Ravi ~
Zaprosiłem
ją na kolację, udając, że nie mam w tym żadnego interesu. Po prostu chciałem,
żeby sobie o mnie przypomniała. Nie musiałem jej tego mówić. Nie wiem, czemu,
ale zależało mi na tym, by skojarzyła fakty i odkryła, że to ja ją kiedyś
uratowałem, tak samo jak i dnia poprzedniego. Postanowiłem też być dla niej
milszy w pracy i trzymać się bliżej niej, by nic się jej przypadkiem nie stało.
Podczas wspólnego posiłku ona opowiadała mi o sobie, jednak ja wspomniałem
tylko o fakcie, iż kiedyś uratowałem dziewczynę, która teraz mogłaby być w jej
wieku. Wyglądała, jakby nic nie kojarzyła, chyba, że dobrze maskowała to, co
czuje. Niestety, mnie cholera już brała. Czy ona serio jest taka tępa? Daję jej
przecież bardzo dobre wskazówki!
Zaproponowałem
jej zanocowanie w moim mieszkaniu. Do niej było daleko, a mi nie chciało się
jej odprowadzać, więc tak jakby ją zmusiłem do tej nocki. Przynajmniej mogłem
ją mieć przy sobie i dzięki temu miałem pewność, że nic się jej nie stanie.
Nawet, jeśli miała zamknięte drzwi – wampiry miały swoje sztuczki, a ja wciąż
nie wiedziałem, czy oprócz tamtej, którą zabiłem, nie czyha na nią, czy też na
mnie, ktoś jeszcze.
Otworzyłem
drzwi do mieszkania i zapaliłem światło w przedpokoju. Klucze rzuciłem na
stoliczek przy lustrze i pomogłem zdjąć jej płaszcz.
- Rozgość się – rzuciłem tylko i ruszyłem do swojej
sypialni, by znaleźć dla niej jakieś rzeczy na przebranie. Gdy wróciłem do
niej, o mało ich nie upuściłem. Cholera! Zapomniałem, że w salonie mam swoje
zdjęcia na wierzchu. Chciałem, by ta sama odkryła prawdę, a teraz podałem jej
odpowiedź jak na tacy!
_____ ~
- Rozgość
się – rzucił i zniknął gdzieś we wnętrzu domu. Rozejrzałam się dookoła i
ruszyłam w kierunku przeciwnym do tego, w którym poszedł WonSik. W ten sposób
trafiłam do salonu, który urządzony był w starym stylu. Ściany obłożone były
ciemnoczerwoną tapetą ze złotymi wzorami, od połowy w dół obite ciemnym
drewnem, z jakiego była również podłoga. W szarym kominku palił się ogień. Na
środku był stół z ciemnego drewna, a przy nim bordowa kanapa ze zdobieniami i
fotele do kompletu. Z sufitu zwisał kryształowy żyrandol, a gdzieś w rogu stała
lampa, której klosz był złoty. Przy źródle ciepła znajdował się również
czerwony, puchaty dywan, na którym znajdował się bujany fotel. Okna pozasłanianie
były długimi, bordowymi, wyglądającymi na ciężkie, zasłonami. Znad kominka
zwisał jakiś obraz przedstawiający jeźdźców konnych. Były też zdjęcia oprawione
w ramki. Zaciekawiona podeszłam bliżej i zaczęłam się im uważnie przyglądać. Na
każdym był ktoś inny, jednak jedno z nich przedstawiało kogoś, kogo znam.
Chwyciłam je do ręki, zaczęłam przejeżdżać po nim palcem. Nie mogłam w to
uwierzyć. Czując, że ktoś na mnie patrzy, odwróciłam się w kierunku wyjścia z
salonu. Blondyn stał tam z jakimiś rzeczami w rękach.
- To… ty jesteś tamtym oppą, prawda? – zapytałam cicho, na
co ten lekko skinął głową. – Czy teraz…możesz mi wszystko wytłumaczyć? –
powtórzył ten sam ruch, co przed chwilą i usiadł na kanapie, rzeczy odkładając
na jeden z foteli. Ręką poklepał miejsce obok siebie. Przysiadłam obok niego,
czekając na wyjaśnienia.
- Tamta wampirzyca… pytałaś mnie, co miała na myśli. Wtedy,
gdy cię uratowałem… to nie był przypadek, że wtedy o mało nie spadłaś.
Prawdopodobnie ona do tego doprowadziła, chcąc sprawdzić moje możliwości. Jej
to obojętne, ile osób zginie z jej ręki, dlatego, jeślibym cię nie uratował,
ona nawet nie zawracałaby sobie tym głowy. Jednak coś mnie ruszyło i cię
złapałem. Od tamtej pory moje zdolności stały się większe, więc teraz
prawdopodobnie próbowała zrobić to samo, ale tym razem jej się nie udało.
Obawiam się tylko, że miała wspólników, a wtedy mogą na ciebie polować, czy też
na mnie lub nawet na nas obojga – tutaj przerwał i spojrzał na mnie kątem oka.
Przełknęłam ślinę i dałam mu znak, by mówił dalej. – Zapytałaś także, jakim
cudem mam skrzydła. Otóż…każdy, kto ma skrzydła, kiedyś już umarł. Na początku
są białe i jest się prawdziwym aniołem, jednak ci, którzy mają czarne,
dopuścili się grzechu, bądź nie przestrzegali zasad, będąc już po drugiej
stronie.
- Jakiego czynu się dopuściłeś, że twoje stały się czarne?
Dlaczego teraz wyglądają inaczej niż kiedyś, nie tylko pod względem wielkości?
– jakoś zdobyłam się na te pytania, wcinając mu się tym samym w zdanie.
- Ja… zabiłem osobę, która była pod moją opieką. Pełniłem
funkcję anioła stróża, jednak nie mogłem już znieść tego, co on wyrabiał. Wiesz
ile ludzi zginęło z jego ręki na moich oczach? Każdy by w końcu nie wytrzymał.
Mimo wszystko, zasady to zasady, a ja usunąłem z tego świata osobę, którą
miałem chronić. Wtedy stały się czarne. Dlaczego wyglądają inaczej? Wampiry
skrępowały mnie i wstrzyknęły mi coś. Nie chciały, bym stał im na drodze,
ponieważ moja moc jest dużo silniejsza od ich, nawet, jeśli zbiorą się w
grupie. Wyrwali mi je, ponieważ z nich anioły czerpią swoją energię, również
życiową. Jednakże i tym razem się przeliczyli. Moje skrzydła odrosły w
momencie, gdy byłem bliski ponownej śmierci. Od tamtej pory, nie wiem dlaczego,
jestem zwany przez inne istoty „Ravi”, co oznacza „Słońce” – umilkł.
Przyglądałam mu się, w głowie przetwarzając wszystkie informacje, jakie teraz
zostały mi podane. Więc…inne światy, istoty o magicznych zdolnościach…to
wszystko istnieje naprawdę!
- Aish…to się nazywa złośliwość rzeczy martwych… - mruknęłam
zamyślona.
- Co? – spojrzałam na niego tępo.
- Według mojego toku myślenia, skoro już raz umarłeś, to w
sumie jesteś teraz tylko chodzącym ciałem, a ciało to jak dla mnie rzecz. Przez
to, że nie jesteś z tego świata, tylko z innego, do którego należą nieżyjący
już ludzie, jesteś także martwy. W pracy najmilszy dla mnie do wczoraj też nie
byłeś. Jesteś złośliwą rzeczą martwą – stwierdziłam, a na sam koniec zrobiłam
dzióbek.
- Wiesz ty, co? Wypraszam to sobie! – zrobił taką minę, jaką
przeważnie robi naburmuszone dziecko. Zaśmiałam się i, nie wiedząc, czemu,
rzuciłam mu się na ramiona oraz mocno go wyściskałam. Czułam, jak niepewnie
obejmuje mnie rękami. Po chwili odsunęłam się od niego.
- Zawsze chciałam
wiedzieć, jak powodzi się temu, który mnie uratował, jak teraz wygląda… Ale
widzę, że ma się całkiem dobrze i bywa wredny, chociaż jak chce, to potrafi być
miły – uśmiechnęłam się nieco wrednie, ale to żadnemu z nas w niczym nie
przeszkodziło.
- Masz tutaj ubrania na zmianę. Przebierz się i idź spać.
Widziałaś, jak wchodzę do sypialni, więc wiesz, gdzie jest. Łazienkę znajdziesz
za pierwszymi drzwiami po prawej stronie, jak stąd wyjdziesz – rzekł ciepłym
tonem.
- A ty, gdzie będziesz spał? – zapytałam tonem małego
dziecka.
- Tutaj, na kanapie.
- Ale ona nie wygląda na zbyt wygodną…
- Mną się nie przejmuj – znowu to wesołe spojrzenie.
- Oppa ~
- Idź już i nie kręć nosem – zaśmiał się, a ja, wiedząc już,
że jestem na przegranej pozycji, po prostu się go posłuchałam.
Będąc w
łazience wzięłam krótki prysznic i przebrałam się w rzeczy, jakie mi wręczył do
spania. Były to jakieś krótkie spodenki, które były mi nieco luźne, ale na
szczęście miały gumkę i sznureczek, który mogłam zawiązać oraz za duża
koszulka. Zaplotłam jeszcze swoje włosy w warkocza, by nie walały się po całym
łóżku, gdy będę spać, co było bardzo niewygodne i wyszłam z pomieszczenia.
Poszłam jeszcze do salonu, powiedzieć krótkie dobranoc i udałam się do
sypialni. Nawet nie rozglądałam się dookoła, tylko weszłam do łóżka i
zagrzebałam się w kołdrze. Sen jednakże nie był po mojej stronie. Mimo
zamkniętych oczu nie mogłam zasnąć. Ciągle przewracałam się z boku na bok. Coś
nie dawało mi spokoju. Lub raczej ktoś… Przez to wszystko około północy
wywlekłam się z łóżka i poszłam Raviego, który smacznie sobie spał pod kocem z
poduszką pod głową i lekko rozdziawionymi ustami, z których ciekła mu ślina.
Był to słodki widok, jednak „musiałam” go przerwać. Podeszłam bliżej i zaczęłam
go szturchać w ramię.
- Oppa… obudź się… - wyszeptałam tuż przy jego uchu.
Ponowiłam próbę jeszcze parę razy, aż w końcu się udało.
- Co jest _____? – był półprzytomny.
- Nie mogę zasnąć… - odparłam tonem małej, zasmuconej
dziewczynki. – Mogę spać z tobą? – zadałam mu pytanie, bawiąc się przy tym
skrawkiem koszulki. Dzięki jednej zapalonej lampce mogłam zauważyć, że w jego
oczach pojawił się blask.
- Jasne, chodź – przesunął się na kanapie jak mógł, a ja
wcisnęłam się obok niego, wtulając się w jego tors. Ponownie objął mnie
ramionami, tym razem już bardziej pewnie. Teraz zasnęłam już bez większych
problemów.
***
Obudził mnie
dźwięk tłuczonego szkła, jednak w ciemności nic nie widziałam. Poczułam czyjąś
rękę na mojej twarzy.
- Ćssss – syknął mi do ucha Ravi, jednak było to
bezsensowne. Ktoś, kto się tu dostał, nie miał zamiaru się ukrywać i światło
tak po prostu zostało zapalone. Z każdej z czterech stron świata stało ich
przynajmniej dwóch. WonSik wstał ze swojego miejsca, napinając przy tym
mięśnie.
- Czego tu chcecie? – warknął w ich stronę.
- Cóż…przyszliśmy tutaj po jedną, drobną rzecz… - mruknął
jeden z nich, chyba przywódca i machnął ręką w stronę innych tu obecnych.
Wszyscy rzucili się na upadłego anioła, przez co rozpętała się bójka. Chciałam
jakoś mu pomóc, jednak, co może zdziałać jeden człowiek wobec nadprzyrodzonych?
Zaczęłam rozglądać się wokół siebie, szukając czegoś ostrego, czego wcześniej
nie zauważyłam. Po drugiej stronie pokoju, na ścianie, nad samymi drzwiami
wisiał miecz samurajski. Zerwałam się z kanapy i chciałam pognać w jego
kierunku, jednak ktoś złapał mnie w
pasie i przyciągnął do swojego ciała. Jedna z jego rąk wylądowała na mojej
szyi. Serce zaczęło mi szybciej bić. To było straszne. Nadzieja jednak jeszcze
istniała, bowiem Ravi właśnie rozprawiał się z dwoma ostatnimi przeciwnikami.
Był silny i zdolny, w połączeniu z magią, ale nie tylko, piękny. Próbowałam
wyrwać się napastnikowi, jednak ten był ode mnie znacznie silniejszy.
Kolejne dwa ciała rozsypały się w
proch. Wtedy odwrócił się w moją stronę i spojrzał z niedowierzaniem na
krępującego moje ruchy wampira. Wymierzył rękę w naszą stronę, jednak były duże
szanse, że trafi mnie przy najmniejszym ruchu, co najwidoczniej go
powstrzymywało. Uścisk na mojej szyi stawał się coraz mocniejszy. Łzy napływały
mi do oczu, nie mogłam nabrać powietrza. Wtedy poczułam…ból rozsadzający moje
gardło oraz lżejszy uścisk. Chwyciłam się rękami za ranę, jaka powstała przez
wampira, wiedząc, że za parę sekund umrę. Padłam na kolana, a zaraz potem
nastąpiło spotkanie z ziemią. Słyszałam jeszcze odgłosy walki, głos Raviego i
jego przeciwnika, jednak nie rozumiałam słów. Wszystkie mi się zlewały…
Zamknęłam oczy, zaczynając błądzić w ciemności, która mnie spotkała.
Ravi~
Pokonując
dwóch ostatnich odwróciłem się w stronę _____, która była skrępowana przez
wampira, który ostał się tutaj, jako ostatni. Spojrzałem na nich z
niedowierzaniem. Wymierzyłem rękę w ich stronę. Mogłem zaatakować, jednak bałem
się, że ją zranię, jeśli któreś z nich poruszy się, chociaż o milimetr. I
wtedy…ten wbił swój pazur w jej szyję. Zacisnąłem zęby i rzuciłem się na niego,
po chwili był już mój.
- Jest ktoś jeszcze, oprócz was? – warknąłem, na co ten się
zaśmiał.
- Zawsze będzie nas wiele. Jesteśmy rasą istniejącą od
wieków – wyszczerzył swoje kły.
- Nie mam na to czasu, dobrze wiesz, o co mi chodzi –
zacisnąłem rękę mocniej na jego szyi, tak samo, jak on postępował z nią.
- Nie denerwuj się tak… - przeciągał sprawę. – Wszyscy chcą
cię pokonać, nie tylko ja. Jeszcze długa droga przed tobą – zarechotał i w tym
momencie nie wytrzymałem. Tej nocy pozbyłem się kolejnej pijawki, która nie
robiła nic, prócz pozbawiania życia niewinnych ludzi.
Gdy tylko
jego ciało rozpadło się na proch, znalazłem się przy _____. Nie oddychała,
jednak była jeszcze jedna szansa. Mogłem ją wciąż uratować. Jeszcze nie było za
późno.
Odwróciłem
ją na plecy. Ze smutkiem spojrzałem w jej puste, pozbawione blasku oczu.
Chwyciłem jeden z kawałków szkła leżących dookoła. Kciukiem rozchyliłem lekko
jej usta, po czym naciąłem swój nadgarstek i skierowałem go nad jej wargi, by
ma krew mogła do nich spłynąć. Jako upadły, żyjący pomiędzy Niebem, a Piekłem,
mogłem sprawić, by człowiek stał się wampirem. Może i były to okropne istoty,
ale znałem parę, które miały naprawdę wspaniałe charaktery. Martwiłem się
tylko, że ona nie będzie chciała być taką istotą. Wtedy nie wiem, co bym
zrobił. Dopiero teraz, gdy mogłem ją stracić, uświadomiłem sobie, jak wiele dla
mnie znaczy, już od tamtej chwili, jak pierwszy raz ją uratowałem.
Ja…zakochałem się w niej.
Przypatrywałem
się uważnie jej twarzy, szukając jakichś oznak życia i w końcu znalazłem. Jej
oczy rozjarzyły się czerwonym blaskiem. Odetchnąłem z ulgą. Przemiana dokonała
się, mogła być dalej ze mną.
- Jak się czujesz? – mój głos był niewyraźny.
- Jestem głodna i nie czuję reszty ciała – zamarudziła, na
co się zaśmiałem, choć nie pasowało to do zaistniałych okoliczności.
Odchrząknąłem.
- Jesteś teraz wampirem _____ - uświadomiłem ją, po czym
wziąłem ją na ręce, przystawiając jej twarz do swojej szyi. – Pij, to pozwoli
ci wrócić do pełni sił. Niczym się nie martw, wszystko będzie dobrze. Jestem
nieśmiertelny – wyszeptałem jej do ucha. Wiedziałem, że przez chwilę się
wahała, jednak po chwili poczułem ugryzienie. Zamknąłem oczy i mocniej
zacisnąłem ręce na materiale koszuli, którą miała na sobie. – Kocham cię, _____
- dodałem szeptem. Odsunęła się ode mnie i spojrzała mi w oczy.
-
Też cię kocham – wyznała mi swoje uczucia. Moje serce ogarnęła radość, euforia.
Zaczęło wykonywać fikołki. Przyciągnąłem ją do siebie i namiętnie pocałowałem w usta.
Ravi jako złośliwa rzecz martwa! Hahaha xd Super, bardzo mi się podobało. Kocham scenariusze, w których prawdopodobna (o ile scenariusze mogą być prawdopodobne xd) rzeczywistość miesza się z fantastyką. Z niecierpliwością czekam na kolejną perełkę <3
OdpowiedzUsuńBardzo fajny pomysł ^^ W dodatku kocham fantastykę, więc podobało mi się jeszcze bardziej. Scenariusz był bardzo długi co szczególnie mi się spodobało. Czekam na więcej Twoich prac. Błagam kończ szybko scenariusz z Luhanem ♥ Jelonek jest taki uroczy ^^
OdpowiedzUsuńHwaiting~!
Teayeon z http://magic-hell-and-me.blogspot.com
Nareszcie nikt nie zginął moi drodzy!!
OdpowiedzUsuńOpcja "wampir" też nie jest taka najgorsza hyhy ^^
Wybacz, że tak późno komentuję, ale wcześniej nie miałam czasu.
OdpowiedzUsuńScenariusz bardzo mi się podobał. Trzymał w napięciu, dużo się działo. Chyba nigdy nie czytałam żadnego o jakiejś bardzo zbliżonej tematyce. W sumie, nawet nie zauważyłam, kiedy skończyłam go czytać. Oby tak dalej.
Za tym panem z VIXX akurat nie przepadam, ale w scenariuszu mi się podobał xD
Weny i powodzenia w dalszym pisaniu :D
Super ^^
OdpowiedzUsuńNaprawdę mi sie spodobało to opko z Ravim. Ciekawy i bardzo oryginalny pomysł na scenariusz, w którym dużo sie działo i człowiek nie miał czasu na nudę.
Pozdrawiam my-dream-is-love.blogspot.com